Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.
— 265 —

widząc że wychodzisz w pole z Szymonem. Nie braknie w Pustelni kurcząt, ani śmietany, a do wypicia znajdzie się coś także... jest starka i miód dobry ze swojéj pasieczki. Nie gospodarowaliśmy tu źle... W ogrodzie jest altanka chmielowa, w niéj stół nakryty oczekuje na pana.
— Biegnę tam natychmiast...
— Poczekaj pan, nie znudzę... jedno tylko słówko.
— Słucham pani.
— Uregulujmy nasz stosunek, wiedzmy kim odtąd mamy być dla siebie.
— Ależ to moje pragnienie.
— Tém lepiéj... Wczoraj, gdym panu oddała to czego przez długie lata strzegłam, powiedziałam, że od dziś Pustelnię opuszczę.
— Dla czego?
— Czekaj pan... Musiałam tak powiedziéć... Nie wiedziałam jak postąpisz... Gdybyś postanowił nie mieszkać tu, odjechać napowrót do Warszawy, nie zostałabym dłużéj ani jednéj godziny... teraz wszelako myślę inaczéj, a kwestya wyjazdu mego, lub pozostania tutaj, wyłącznie już od pana zależy.
— Czyż może się pani o to pytać!
— A więc pozostaję... ale jeszcze słowo, a raczéj dwa słowa: pierwsze, jestem pańską cioteczną ciotką, zechcesz mnie nazywać ciotką Barbarą.