Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.
— 271 —

jak się zaczniecie ceremoniować i certować, słońce tymczasem zajdzie i Leonard ogrodu nie zobaczy.
Poszliśmy.
Nie był to wcale osobliwy ogród, a i dziś nic szczególnego w nim nie ma, chociaż i ja dużo w niego pracy włożyłem, — ot, zwyczajny ogródek wioskowy. Drzew dużo, szkółka, gęste krzaki agrestu, porzeczek, malin mnóztwo pod parkanami, a daléj grządki warzywa. Kilkanaście krzaczków róż, rabatki rezedy i mnóztwo pospolitych kwiatów: lewkonij, goździków, żółtéj i czerwonéj nasturcyi, kilkanaście georgiń przy palikach, piwonij czerwonych, astrów moc — słowem najpospolitszy w świecie ogródek. Dla mnie wszelako wydał mi się wtedy niezwykle pięknym i uroczym... Słuchałem opowiadania Helenki o zającach, które w zimie w szkółce spustoszenia wielkie pomiędzy szczepami zrobiły, o chrabąszczach niezwykle licznych na wiosnę, o wilgach żółtych, ładnie śpiewających ptaszkach, które wciąż przylatują z lasu i objadają najpiękniejsze wiśnie... Biedna ogrodniczka tyle miała kłopotów, tylu nieprzyjaciół i szkodników! Dowiedziałem się przy téj sposobności, że w Pustelni są bezczelne wróble, które wcale nic sobie nie robią ze strachów; że w parkanie brakuje kilka desek, a Szymon, chociaż ciągle obiecuje temu zaradzić, jednak ani myśli słowa dotrzymać. Dowiedziałem się także, że kapuście grozi poważne niebezpieczeństwo,