gada, to może powiedziéć albo co dobrego, albo co złego; a skoro kto nic nie gada, to wiadomo, że ani dobrze, ani źle nie powie, nie powie takie słowo co jest mądre, ani takie co jest w niem feler; a takie znowu słowo co ma feler to jest podobne do ptaka... Ono wyleci bardzo łatwo, ale złapać je i napowrót włożyć tam zkąd wyszło, wcale nie ma sposobu.
— Powiedzcież mi mój Jojno co o tutejszéj okolicy.
— Co pan chce wiedziéć o niéj?
— Wszystko... Skoro postanowiłem tu zostać, chciałbym wiedziéć przedewszystkiém jakich mam sąsiadów?
— Gdzie pan dobrodziéj widział, żeby Pustelnia miała sąsiadów?
— Przecież ktoś musi być.
— Proszę pana — rzekł Jojna brodę gładząc — ja tu siedzę tyle lat co sam zrachować nie mogę i jeszcze nie widziałem, żeby kto z blizkości do Pustelni przyjechał. Kto ma przyjechać, kiedy nikogo nie ma!... Pustelnia jest kawałek majątku sam w sobie, a dokoła jak pan spojrzy, wszystko wielkie dobra, pańskie dobra... Książęce majątki na parę mil się ciągną, hrabiowskie dobra téż ogromne, a Pustelnia między niémi w środku... jak Pustelnia. Ja miarkuję, że ona się przez to tak nazywa... ale niech się wielmożny pan nie martwi...
— Czegóż mam się martwić?
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.
— 275 —