— Podobno, tak przynajmniéj dowodzi Szymon, ale ja się w to nie mieszam, a nad rowy chodzę, po niezapominajki... Zna pan zapewne... takie kwiatki niebieskie...
— Znam doskonale.
— Tu są prześliczne, a rośnie ich tak dużo, że można rwać pełnemi garściami. Ciocia bardzo lubi te kwiaty, dla tego téż pamiętam, aby przez całe lato miała je w swoim pokoju... Ach! otóż piérwsza kładka.
— Podam pani rękę...
— Nie, nie trzeba... raczéj ja panu podam.
W jednéj chwili była już na drugiéj stronie rowu i wyciągnęła do mnie rączkę, trochę opaloną, ale maleńką i zgrabną.
Późniéj przeprawiliśmy się przez drugą i trzecią kładkę i znaleźliśmy się w gaju.
— Któż budował te mosty? — spytałem, gdyśmy przez ostatnią kładkę przeszli.
— Któżby, jak nie Szymon... to jego wydział, a to mój — rzekła wskazując na dość wysoki parkan, z poza którego widziéć było można słomą pokrytą chatkę. Helenka otworzyła furtkę.
— Niech pan wejdzie, proszę...
— To więc jest pasieka? — spytałem.
— Tak... Szymon powiada, że istnieje tu ona od bardzo dawnych czasów i zapewne musi tak być, bo widzi pan jakie te kłody stare.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.
— 282 —