— Są i nowe jednak...
— Są; tego roku Szymon mi dwie dostarczył.
— Widzę, że pani z tym Szymonem ciągle ma do czynienia.
— Bo muszę. Prawie ciągle potrzebuję jego grzeczności; palików do drzew w ogrodzie, tyczek do grochu, ulów... Ciocia mi tego nie da, więc muszę Szymona prosić.
— Ale parkan w ogrodzie już naprawił.
— To nie jego zasługa, pan mu kazał, więc naprawił zaraz, a ja go prosiłam od dwóch tygodni napróżno. Chodźmy do pszczółek... Ale muszę pana przedtém zabezpieczyć, bo moje pszczółki nie są bardzo gościnne, nieznajomych kąsają... Wejdźmy do téj chatki...
Weszliśmy; była to nieduża stancya z kominem. Na ścianach wisiały siatki i różne narzędzia pszczolarskie, w kącie zaś stał tapczan, na nim garść słomy zmiętéj.
— Czy tu kto mieszka? — spytałem.
— Mieszka, ale tylko podczas zimy.
— Któż taki?
— Długa to historya... może ją panu ciocia lepiéj opowie...
— Ale pani zna tego mieszkańca?
— Miałabym nie znać?!... Jest to Bartłomiéj.
— To jeszcze nie wiele mnie nauczyło.
Helenka rozśmiała się.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.
— 283 —