Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.
— 284 —

— Wszyscy go Bartłomiejem tylko nazywają... Na jesieni późniéj przychodzi, mieszka w téj chacie i pasieki pilnuje, sieci nowe robi, albo stare naprawia, a na wiosnę bierze wielki kij w rękę, torbę płócienną na plecy i idzie znów w świat.
— Więc to żebrak?
— I tak, i nie. Tak, bo chodząc po świecie, żyje z jałmużny, a nie, bo nie chodzi umyślnie po to, żeby jałmużnę zbierać, tylko więcéj z nabożności... Wędruję do Częstochowy co roku i przynosi ztamtąd mnóztwo krzyżyków, medalików, różańców, które po największéj części darmo ludziom rozdaje. Chłopi go szanują, uważają go za pielgrzyma, pustelnika, prawie za świętego. Jak się tylko pokaże, wnet schodzą się do niego po radę, po różne pamiątki, które ze świętych miejsc poprzynosił... My mamy z niego wielką wygodę, szczególniéj ja, gdyż trudnoby mi było zaglądać do pasieki w zimie, gdy duże śniegi spadną... a tak, poczciwy Bartłomiéj mnie wyręczy. Ciocia mu daje zawsze trochę kartofli, kaszy i co tam potrzeba do jedzenia, a dziadowina sam sobie gotuje, tylko po chleb do dworu przychodzi... A prócz tego, żeby pan wiedział, jaki z niego rybak zawołany... Co on przed świętami ryb nałapie! Co roku żydzi przyjeżdżają i kupują. On wszystko umié ten Bartłomiéj; potrafi łapać wilki i lisy. Niech pan zobaczy ile skórek wisi w lamusie!