— Bardzo jestem ciekawy poznać tego Bartłomieja.
— Cóż łatwiejszego... pozna go pan niezadługo... Jaskółki odlecą, bociany w świat powędrują, żórawie... a po ich odlocie przyjdzie stary Bartłomiéj, przyjdzie, śpiewając jaką pieśń nabożną... Oto jest sitko, niech je pan włoży na twarz... Ach! jaki pan śmieszny w tém przebraniu! Trzeba jeszcze włożyć rękawiczki. Teraz możemy już iść śmiało między ule.
— A pani sitka nie bierze?
— Nie trzeba, pszczółki moje dobre znajome, nie ukąsi mnie żadna.
Poszliśmy, a Helenka szczebiotała ciągle.
Lata od téj pory przeszły — a jeszcze każdy jéj wyraz mam żywo w pamięci!
— To miejsce — mówiła — doskonale na pasiekę wybrane... Zaciszne, spokojne, tuż woda, łąki, las... a nad rzeką tyle malin, jeżyn, porzeczek, że pojęcie przechodzi! Mnie się téż zdaje, że Bartłomiej ma racyę.
— W czém?
— Ach prawda! pan nie wié. Bartłomiéj po wiedział, że chyba przy stworzeniu świata ten zakątek na pasiekę przeznaczony został, bo lepszego nigdzie nie znajdzie, a przecież Bartłomiej dużo ziemi widział.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —