. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Przyzwyczajony od wczesnéj młodości do systematycznéj pracy, nie mogłem siedziéć w Pustelni z założonemi rękami. Los niespodziewanie obdarzył mnie ziemią, a na gospodarstwie nie znałem się ani trochę. Postanowiłem więc praktykować przy Szymonie, a wiadomości teoretycznych szukać w książkach. Zaledwie dzień się zrobił, byłem już zwykle na nogach. Poczciwy Szymon budził mnie i chodziliśmy razem do zabudowań folwarcznych, do dobytku, a potem w pole, na łąki. Gdy robota odbywała się jednocześnie w dwóch punktach, Szymon dozorował na jednym, ja na drugim. Bardzo szybko przyzwyczaiłem się do tego zajęcia, polubiłem je nawet i dziś nie chciałbym go już na żadne inne zamienić. Szymon, małomówny z natury, o gospodarstwie jednak bardzo chętnie rozmawiał. Opowiadał mi, jak się tu od najdawniejszych czasów rolę uprawiało, według starego obyczaju, jak ongi jeszcze za dziadów — i wyszydzał różne nowości, które w sąsiednich magnackich gospodarstwach zaprowadzono. Z ciekawością wielką słuchałem tego chłopskiego wykładu, a wieczorami czytywałem książki rolnicze, i tak po troszę praktyką dopełniałem teoryę... teoryą znów praktykę — i ostatecznie z czasem nauczyłem się chodzić koło roli, téj nigdy niewyczerpanéj w swém bogactwie żywicielki naszéj.