Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.
— 291 —

— Gdym się teraz po świecie włóczył, ku miejscom świętym ciągnąc, precz mi się zdawało, że za powrotem do Pustelni, odmianę jakąś znajdę... Prosiłem téż Boga, żeby choć dobrą i Bóg miłosierny wysłuchał. Zastałem panią oto i panienkę we zdrowiu... a Pustelnia doczekała się dziedzica...
Znowu przerwał, spojrzał na Helenkę, potém na mnie, kiwnął głową, uśmiechnął się nieznacznie i rzekł:
— Niech-że Bóg błogosławi, niech będzie w tym domu radość i wesele...
Ten ostatni wyraz wymówił z naciskiem. Helenka zarumieniła się jak wiśnia i tak pilnie patrzyła w podłogę, jakby na jéj gładkich deskach coś bardzo ciekawego spostrzegła.
Polubiłem starego Bartłomieja. Namówił mnie, abym na polowanie z nim chodził, więc téż bobrowaliśmy prawie codzień po lesie, i ja nowicyusz, nauczyłem się przy nim różnych sekretów myśliwskich. Zaopatrywaliśmy śpiżarkę ciotki Barbary w zwierzynę, a skór lisich i wilczych coraz więcéj przybywało w lamusie. Robiliśmy téż wycieczki na jezioro, bo Bartłomiéj był rybak zawołany i jak chłopi twierdzili, miał takie sieci osobliwsze, do których ryby same się cisnęły gromadą. Tak przechodziły dnie zimowe — a wieczory były jeszcze milsze. Już ta smutna Pustelnia, to ustronie, o którém ludzie opowiadali straszne rzeczy, wydawała mi się istnym