wę szalem i wsunęła się do wnętrza przewróconéj budy, aby tam znaleść ochronę od wiatru.
Przy migotliwem świetle latarki, Zosia spojrzała na towarzysza podróży, który ojca jéj przyjacielem się mienił i zdawało jéj się, że dostrzega na jego skroniach siwiznę.
Starcem jéj się wydał.
Milczenie jakiś czas trwało, on przerwał je pierwszy.
— Wszak pani miała brata? — zapytał.
— Tak, panie, najstarszy z nas trojga.
— Gdzież jest obecnie?
— O tem wie chyba Bóg jeden — odrzekła — bo my nie. Jak wyszedł z domu przed rokiem, już go od téj pory nikt z nas nie widział.
— I żadnéj wiadomości, żadnego listu, nic?...
— Ani słóweczka.
— Boże! Boże... ileż nieszczęść znosić każesz. A któż gospodaruje w Rudce? — spytał po chwili.
— Właściciel.
— Właściciel? przecież ojciec pani nie żyje.
— To pan nie wie? Rudka sprzedana niedawno. Żyd ją nabył.
— Sprzedaliście państwo?
— My nie... Sprzedał ją sąd, towarzystwo, wierzyciele, albo ja wiem kto. Ja się na tém nie znam, panie. Wiem, że zarzucano nas jakiemiś papierami, że mama jeździła do różnych adwokatów, starała
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —