Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.
— 293 —

— Nie! — zawołałem — nigdy nie znajdę, bo szukać nie będę, bo tylko tę jednę kocham, w téj szczęście widzę...
Zacząłem całować ciotkę po rękach, prosić, błagać... aż rozpłakała się i wyciągnęła nad nami ręce.
— Niechże was Bóg błogosławi — rzekła.
Szybko łzy otarła — i wnet na realniejsze sprawy myśl zwróciła.
— Narobiłeś mi kłopotu — rzekła z udanym gniewem — roboty na całą zimę...
— Roboty?!
— Naturalnie. Tobie się zdaje, że wziąć pannę z domu, to tak samo, jak zdjąć strzelbę z kołka...
— Ciociu, jestem w tém szczęśliwém położeniu, że panny z domu brać nie potrzebuję, przecież ona jest już w nim.
— To prawda, ale wyprawa! Nie wyobrażam sobie jak można wyjść za mąż bez wyprawy... Musicie poczekać z pół roku, zanim się wszystko przysposobi, uszyje...
— Na co?
— A nie, mój kochany. Trzeba ci wiedziéć, że ja mam także maleńki fundusik, mój własny i ten oddawna na wyprawę dla Helenki przeznaczyłam.
— Ależ ciociu — przerwałem — cóż to jedno drugiemu przeszkadza? Przecież panna Helena nie