zem złożyłem na jego ręce spory fundusik na gruntowne odrestaurowanie kaplicy na cmentarzu.
— A cóż cię, mój dobrodzieju — rzekł ksiądz — obchodzi biedna cmentarna kapliczka? Jeżeli uczyniłeś sobie chwalebne votum, aby coś na chwałę Bożą ofiarować, to raczéj kościół wesprzyj, bo oto sam widzisz, że ubogi, stary, odnowienia potrzebuje...
— I na to chętnie ofiaruję, ale widzi ksiądz dobrodziéj o kapliczkę osobliwie mi chodzi... O ile wiem, ma ona i podziemia.
— A tak, tak, ma sklepione, bardzo porządne nawet.
— I nie zajęte zapewne?
— Ot zachciałeś także, mój łaskawco! Ciekawym ktoby tu podziemia zajmował. Chłop każe się grzebać w ziemi, a nasi wielcy panowie, których tu kilku mam w parafii, mają swoje groby rodzinne w innych majętnościach... Ale na cóż się dobrodziéj pytasz o te szczegóły?...
Opowiedziałem mu całą historyę méj sukcesyi i dodałem:
— Rozumie ksiądz dobrodziéj, że nie chciałbym takiego smutnego sprzętu w domu trzymać. Niechby tedy owa nieszczęsna trumna, pod kaplicą na poświęconém miejscu spoczywała, dopóki nie przyjdzie czas, w którym ją na wieki, jako sukcesyę obejmę.
— Ksiądz zamyślił się.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.
— 295 —