— Ha — rzekł po chwili — dobrze... Juścić tak będzie lepiéj, niech wam to nieustanne „memento mori“, nie psuje chwil szczęścia. Przyślijże jegomość tę nieszczęsną sukcesyę, niechże sobie stoi pod kaplicą.
W trzy dni późniéj, wczesnym rankiem, wywieziono trumnę z lamusa. Eskortowałem ją z Szymonem — i po nabożeństwie za spokój duszy dziadka odprawionem, umieściliśmy smutny depozyt pod kaplicą.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Do ślubu pojechaliśmy sankami, a orszak był bardzo niewielki... Bartłomiéj, Szymon i służba z Pustelni. Ciotka w domu została, aby nas powracających w progu chlebem i solą, obyczajem dawnym powitać. Nie miała Helenka drużbów, ani mnie piękne druchny do ołtarza nie wiodły, nie było gości wystrojonych, tylko mała gromadka prostych ludzi w siermięgach słyszała jakeśmy sobie dozgonną miłość przysięgali. Poczciwy proboszcz serdecznie do nas przemówił, pobłogosławił, a po skończonym obrządku, zabrał się z nami i do Pustelni pojechał. We drzwiach oczekiwała nas ciotka, wystrojona odświętnie i ofiarowała nam chleb świeży i sól. Ucałowała nas z płaczem.
Gdyśmy do pokoju weszli, wsunął się nieśmiało