to było takiemu panu służyć, bo uśmiechem, figlami, szczebiotaniem hojnie nas wynagradzał. Lubił się bawić ślicznemi warkoczami Helenki, mnie nieraz mało wąsów nie poobrywał, a jak tylko ciotkę zobaczył, to póty manewrował, póty ciągnął, aż jéj musiał czepek zdjąć z głowy... I śmiał się z tych swoich figlów — mały psotnik!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wiele dat z życia mojego zapomniałem — ale jedna nie wyjdzie nigdy z mojéj pamięci. Wyryła się ona w sercu, wypaliła w mózgu, a chociaż lata przeszły, nie zdołały jednak jéj zatrzeć, ani zagładzić... Głowa posiwiała, oczy blask straciły — a ta data zawsze, zawsze będzie pamiętna...
23 grudnia 18...
— Dwudziesty trzeci!... Tak, tak... to było w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia... w przeddzień świąt tak radosnych i wesołych zazwyczaj...
23 grudnia...
Ledwie świtać zaczęło, Bartłomiéj zapukał do mego okienka. Ubrałem się pospiesznie, otworzyłem drzwi i wpuściłem dziadka do sieni...
— A cóż tam? — spytałem.
— Jutro wigilia święta, wielmożny panie — rzekł — trzebaby rybek nałapać.
— A dobrze...