Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.
— 305 —

brwiach, pousadzał się drobniutki, biały szron. Prześlicznie wyglądała, a szczebiotała ciągle, śmiała się z moich wąsów, które posiwiały od mrozu i mówiła, że mi będzie z siwizną do twarzy. Przyjechaliśmy na jezioro właśnie wtedy, gdy wyciągano sieci. Ogromny był połów, moja najdroższa gosposia aż w rączki klaskała z radości. Zarzucili sieci drugi raz, jeszcze z lepszym skutkiem. Żydzi ważyli ryby i zabierali je na sanie... Niebo zaczęło się chmurzyć, mróz cokolwiek się zmniejszył, zaczął padać śnieg drobny z początku, potém coraz gęstszy, od czasu do czasu czuliśmy silny powiew wiatru.
— Ku domowi trzeba — rzekł Szymon do ludzi — żwawo zwijajcie się chłopcy, sieć zbierać, a państwo — dodał — niech jadą. Już ściemni się zaraz, śnieg może drogę zawiać.
Śmiałem się z ostrzeżeń poczciwego chłopa; przecież droga była mi znana doskonale; tyle razy przemierzyłem ją pieszo, a zresztą odległość nie wielka, trochę więcéj niż pół mili, dom blizko. Ruszyliśmy. Mrok się zwiększał, robiło się coraz ciemniéj i ciemniéj, że tylko od śniegu cokołwieczek można było widziéć... a i ten śnieg dziwny jakiś, zdawało się, że nie leży na ziemi, ale podnosi się w górę i wypełnia sobą całą przestrzeń... Nie mogłem jechać szybko, gdyż silny wiatr miotał śniegiem wprost w oczy, tak, że nie sposób było spojrzéć przed siebie. Koń stąpał ostrożnie, coraz to