Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.
— 327 —

wypadło puścić się w drogę, to nie kłopotał się wcale o furmankę — wychodził pieszo za miasto i szedł, czekając czy nie będzie mógł przysiąść się do kogo. Jest to system taki dobry jak inne, a przytém niekosztowny. Zresztą, względnie do swojéj sytuacyi majątkowéj, myślący ten człowiek nie mógł podróżować ani własnym ekwipażem, ani ekstrapocztą; furmanów żydowskich, jako ludzi grubych i nieuczonyc, nie lubił i wszelkich z nimi stosunków unikał. Wolał jeździć na przysiadanego. Przytém jadąc na cudzym wózku, czuł się w obowiązku uprzyjemniać właścicielowi konia podróż miłą i pouczającą rozmową. Pod tym względem był niezmordowany, mógł mówić kilka godzin z rzędu, bez wytchnienia...
Wybór przedmiotu do rozmowy także mu był obojętny. Chętnie mówił o polityce, o handlu o różnych ploteczkach z okolicy, o panu burmistrzu i o sekretarzu, o czém kto chciał. Najbardziéj wszakże przypadała mu do gustu rozmowa o takich przedmiotach, które nastręczały mu sposobność do popisania się głęboką uczonością. Wtedy olśniewał słuchacza głębią erudycyi.
A jaka to była erudycya! Istny groch z kapustą, prawdziwy bigos! Legendy, podania, przepisy wyznaniowe, imiona proroków dawnych, uczonych i rabinów współczesnych, przesądy, zabobony, gusła najszczególniejsze — wszystko było w téj głowie.