Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —

Czy zechce ją przyjąć, czy da jéj kącik w swojéj wielkiéj pracowni, czy pozwoli jéj żyć dla choréj matki, dla siostry?
Wychyla główkę przez okno i patrzy... dokoła ciemność zupełna, ani jednéj gwiazdeczki na niebie, zdaje się, że ów wielki wóz pocztowy stacza się w przepaść niezgłębioną, bezdenną.
Nareszcie miga jakieś światełko... jedno... drugie... dziesiąte... To zapewne we wsi.. we wsi! w chłopskich chatach. Tam ognie płoną na kominach, ludzie na spoczynek się zeszli, są u siebie, w domach swoich i nie opuszczą ich ani dziś, ani jutro, nie pójdą samotni między obcych na tułaczkę. Tam, gdzie światełka płoną, musi być dobrze i cicho, a jeżeli nie dobrze, to spokojnie przynajmniéj... a tam w owym świecie szerokim, nieznanym, pełnym ludzi obcych, cóż jest?...
Cofnęła się, żeby nie patrzyć w ciemność.
Oparła główkę o ścianę dyliżansu i przymknęła oczy. Myśl jéj cofnęła się w przeszłość aż do lat dziecinnych. Upłynęły one szczęśliwie, spokojnie, w pieszczotach rodzicielskich, w zabawkach. Potém przyszły lata nauki, także szczęśliwe lata. Ubiegły szybko w gronie rówieśnic, wesołych, hożych dzieweczek.
Powróciła do domu już jako dorastająca, prawie dorosła panienka i wnet serduszko jéj uderzyło żywiéj. Pokochała młodego chłopca o czarnych wy-