niech daje wiarę, kto nie chce niech nie daje. Na to nie ma żadnego przymuszenia, żadnego gwałtu.
Widocznie Berek rozgniewał się. Jak można podawać w wątpliwość jego słowa? Przecież on nie jest prosty cham, on nie jest grubijanin, ale uczony człowiek, który dużo czytał, a jeszcze więcéj słyszał — i słyszał nietylko o zwyczajnych przygodach i wypadkach, ale i o cudownościach najrozmaitszych, o wydarzeniach takich, których głowa ludzka, choćby najtęższa, objąć ani wytłómaczyć nie może; słyszał jak wyglądają różni aniołowie i jakie zasadzki dyabeł urządza... tyle, tyle słyszał, a tu, znajduje się ktoś co wierzyć mu nie chce. I kto? pfe, dalibóg!
Trzeba było jakoś udobruchać uczonego męża.
— Zapal-że Berku cygaro i dotrzymaj słowa.
— Cygaro? dla czego ja nie mam sobie zapalić cygaro? Ja zapalę — a co się tyczy słowa, to ja nie wiem o jakiém słowie pan mówi...
— Miałem coś usłyszyć o owéj górze.
Machnął ręką, jakby przez to chciał dać do zrozumienia, że szkoda tracić słów napróżno.
— Co to dużo gadać — rzekł — nie warto!... Pan niewierzy, pan powiada, że wszystko nieprawda...
— Jesteś niesprawiedliwy — opowiadałeś o królu Dawidzie — czy przeczyłem? O trzydziestu sześciu sprawiedliwych — czy powiedziałem, że to fałsz?
— Ny — prawda.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.
— 343 —