jednego chłopaczka... na takiego małego, małego bachurka, co miał pięć, może sześć lat — i powiedział do niego — chodź-no tutaj! Chłopak przyszedł; dla czego nie miał przyjść? Stary się boi, a to taki dzieciak, on się nic nie boi, bo nic nie zna. On przyszedł, stanął przy marach i czekał co jemu rabin powié...
— I cóż powiedział?
— Bardzo niewiele. Powiedział: mój kochaneczku, pójdź ty do mego domu, do mojéj stancyi, tam jest szafa. W szafie książki są. Uważaj tylko dobrze, przystaw sobie stołek, żebyś dostał do najwyższéj półki. Jak zobaczysz tam książki, to masz je rachować od prawéj strony do lewéj, tak jak się czyta. Rachuj, raz, dwa, trzy, cztery, pięć i sześć — jak narachujesz sześć, to weź siódmą książkę i tu przynieś. Pamiętaj tylko nie omyl się, pamiętaj dobrze — idź. Ten bachur nie poszedł, ale poleciał, poleciał jak wiatr. A żydzi stali w wielkim strachu i słowa nikt nie mógł przemówić. Dzwony trochę ucichły, ale nie na długo, zaraz zaczęły dzwonić jeszcze z większym gwałtem. Oj! pan rozumié jak musiało żydom serce pikać... kiedy tak stali, jakby obróceni w kamień, bez duchu... Tymczasem dzieciak niedługo bawił — i przyniósł książkę. Rabin wziął ją do ręki, otworzył w samym środku i zaczął czytać. Wtenczas, wtenczas,
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.
— 351 —