światła na wschodzie, wynurzają się z ciemności kontury drzew, stojących dwoma rzędami przy trakcie. Walka światła z ciemnością trwa daléj, coraz żywsza, zawziętsza. Światło zwycięża a pokonana ciemność ucieka i odsłania smukłą wieżyczkę wiejskiego kościołka, szeregi chat chłopskich, krzyż przydrożny.
Z wieżyczki dolatuje słaby odgłos dzwonka, ludzie budzą się, żurawie studzienne skrzypią, bydło idzie skubać resztki poczerniałéj trawy na pastwiskach.
Zosia otwarła przymknięte powieki, siedzący naprzeciw niéj szlachcic wita ją przyjazném:
— Dzień dobry!
— Nie spałam wcale — odrzekła.
— Dlaczego?
— Bałam się, otwarcie to przyznaję. Noc taka straszna i ciemna...
— Szkoda, żem nie wiedział, że pani nie śpi, rozmawialibyśmy, byłoby pani raźniéj.
— Pan także czuwał?
— Ja przyzwyczajony jestem do nocnych podróży, ale sypiać w drodze nie mogę. Rozmyślałem o swoich własnych troskach, a także i o pani. Po raz piérwszy zapewne znajduje się pani w podróży?
— W takich warunkach po raz piérwszy...
— Cóż więc dziwnego, że doznawała pani uczu-
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —