Z ponad rzeki dolatywał turkot młyna, z wioski dochodziło szczekanie psów. Zastanawiałem się nad genezą legendy opowiadanéj i przez Berka.
— Panie, proszę pana, — odezwał się.
— Co takiego?
— Niech pan powie, co pan myśli, o tym interesie?
— O jakim?
— O tym, co ja go panu opowiedziałem.
— Śliczna bajka.
— Bajka! to jest bajka! Ha... ładna bajka! Nie, panie, prawda to nie jest bajka — ale nie każdy chce prawdzie wierzyć...
— Trudno, widzisz.
— Trudno? dla czego trudno? — bo powiedział Berek, a jakby powiedziała książka, toby każdy wierzył — bo to książka. Berek nie ma wiary — a dlaczego Berek nie ma wiary? — bo jest Berek! Taki nasz los. My jesteśmy od całego świata pokrzywdzeni.
— W czém?
— We wszystkiém. Naprzód w majątku.
— Jakim sposobem?
— Niby pan nie wié!
— Nie wiem...
— Powiedz pan, przecież u państwa czytają biblię.
— Czytają.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.
— 355 —