tował biedaczysko. Długie życie było dla niego nieszczęściem.
Przed wieloma laty bowiem doszedł on do pewnego punktu i stanął, a świat podążył naprzód, nie oglądając się na marudera, nie dbając wcale o niego.
Nauka, ciekawa, badająca wszystko, co na drodze swéj napotyka, posuwała się olbrzymiemi krokami; za nią, niby ptaków przelotnych stada, niby sznury żórawi na jesieni, ciągnęły pojęcia; niejeden przesąd padał przy drodze i konał zapomniany, wyśmiany, a nawet potrzeby i obyczaje zmieniały się potrosze!
Stary doktor pozostał samotny na tém samém miejscu, na którém się zatrzymał...
I ludzie odbiegali od niego stopniowo, coraz rzadziéj po poradę ktoś przyszedł, aż wreszcie całkiém zapomniano o nim.
Zapewne gorzko mu to być musiało, ale nie skarżył się nigdy. Jako człowiek względnie zamożny, troski o chleb powszedni nie zaznawał, a na nową generacyę ludzi, na tych, co daleko już odbiegli od niego, spoglądał z lekceważeniem, wynikającém z przeświadczenia o wyższości osobistéj i wyższości tych czasów, w których jego młodość upłynęła.
Ubierał się zawsze, jak piérwszy elegant z roku... 1829-go, a co wieczór, na fortepianie antyku, wygrywał te walce i polki, przy których dźwiękach
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/372
Ta strona została uwierzytelniona.
— 364 —