Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/373

Ta strona została uwierzytelniona.
— 365 —

niegdyś poczciwe nasze babki puszczały się w pląsy... z dziadkami.
Biedny, samotny doktór... Świat przed nim uciekł i tylko wspomnienienia, najwierniejsze druhy niedoli — zostały.
Szliśmy przez miasteczko, ciche i jakby uśpione.
Sklepy były pozamykane, ulice puste, tylko przed wielką bóźnicą stało kilku żydów w odświętnych racimorach i sajetach.
Minęliśmy kilka okazalszych kamieniczek, piękny kościół, otoczony lipami, i dostaliśmy się na uliczkę boczną, niebrukowaną wcale, gdzie domki kryły się wśród ogrodów, po za któremi rozciągała się szeroka płaszczyzna pól i łąk, ujętych w czarną ramę lasów...
— Zdaje mi się, że ta droga prowadzi na cmentarz? — rzekłem, ujrzawszy las krzyżów w ogrodzeniu.
Stary uśmiechnął się.
— Mój kochany — rzekł — wszystkie drogi prowadzą na cmentarz, i dawna poważna nauka, i... szarlatanerya dzisiejsza, ostatecznie do tego powszechnego rezultatu dochodzą... ale oto jesteśmy u celu, wejdź, proszę.
To rzekłszy, otworzył skrzypiącą furtkę w parkanie i weszliśmy na terytoryum, które nie było ani ogródkiem, ani dziedzińcem, ani podwórkiem nawet...