— Siedzi se chudziątko, jako i zawdy siaduej Panna Jantonina poszła do miasta...
— Więc pani sama została? — spytał tonem wymówki.
— Gdzie zaś wielemożny konsyliarzu, gdzież jabym bez pomocy samą mogła zostawić niebogę?
— A któż tam jest?
— Je kot, panie...
— Kot?
— A dyć kot... Sama go zaniosłam do pokoju, wyszłam trochę pietruszki narwać do obiadu.
— Chodźmy — rzekł do mnie staruszek...
W pokoiku zastawionym staremi, odwiecznego fasonu meblami, siedziaia kobieta, szczupła, blada, w czarnéj sukni i w czepku, z pod którego wychylały się promienie białych włosów.
Spłoszony najściem naszém kot zerwał się z jéj kolan i wyskoczył przez okno...
W téj chwili staruszka powstała, wyciągnęła ręce błagalnie, a w szeroko otwartych jéj oczach malowały się naprzemian rozpacz, gniew, prośba, błaganie...
— Nie odchodź! — krzyknęła rozdzierającym głosem, wyciągając ręce w stronę okna — nie odchodź!
Tyle bólu, żalu, tyle skarg i jęków mieściło się w tych wyrazach, że mimowoli cofnąłem się przerażony.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.
— 367 —