— Ależ bynajmniéj.
— Wiem ja co mówię i dlaczego mówię. Chciałeś poznać przyczynę, do niéj właśnie idziemy. Książkami, sztychami, pieśnią i tém żywem słowem, co bywało wieczorami przy kominku z ust ojca płynęło, karmiła się dusza dziewczyny, a obecnie złamanéj cierpieniem staruszki... Lata szły, dziewczyna rosła i wyrosła na pannę co się zowie. Dziś już takich nie ma...
— Trochę to za śmiałe twierdzenie.
— Nie ma! powiadam, że nie ma i dosyć... Juścić są na świecie jakieś cudaki, ale ani się umywały do panien z przed lat piędziesięciu...
To rzekłszy zamyślił się stary.
— Więc mówi pan, że ładna była? — odezwałem się, chcąc go do dalszego opowiadania zachęcić.
— O tak! Nic téż dziwnego, że prędko za mąż poszła... Za naszych czasów panny nie starzały się mój dobrodzieju... Poszła panna Franciszka za mąż i doskonale poszła, ale cóż, nie cieszyła się długo swojém szczęściem... straciła męża. Biedny człowiek zginął w pełni życia i sił — zmiotła go burza, jak liść z drzewa.. Już wtenczas obawiałem się o jéj umysł, ale jakoś przebolała ten cios, przeniosła. Zresztą i to ci trzeba wiedziéć, że człowiek to bardzo wytrwałe zwierzę, nieraz więcéj zniesie, więcéj udźwignie, niż sobie wyobraża nawet... Moja pacyentka miała dla kogo żyć.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/379
Ta strona została uwierzytelniona.
— 371 —