— A poszła — rzekł, machnąwszy ręką niechętnie. Obecnie, o ile mi wiadomo, mieszka ze swoim szwabem gdzieś na Pomorzu, robi mu bawełniane szlafmyce i nie pamięta nawet, jak się jéj rodzinna wioska nazywa... Mamże ci opowiadać co tam było naówczas pamiędzy matką i córką...? Dość, że w ostatniéj chwili, w chwili rozstania, z piersi matki wyrwał się ten fatalny okrzyk: „nie odchodź!” i powtarza się ciągle, aż po dzień dzisiejszy... Wszystkie myśli w téj głowie umarły, zabite zostały nagle, w jednéj chwili, jak od uderzenia piorunu.... to tylko nieszczęsne: „nie odchodź“ zostało. Tak mówi ona do sługi, do kuzynki, do kota, do mnie... i aby jéj ktokolwiek powiedział tylko: „jestem”, wnet się uspokaja, i wpada w stan apatyi... Próbowałem badać, czy rozumie swoje położenie i kiedyś spytałem czy ma córkę...?
— I cóż?
— Odpowiedziała, patrząc w sufit, że nie.
Zamyślił się stary. Po chwili zerwał się nagle z krzesła, położył mi rękę na ramieniu i wybuchając śmiechem, rzekł:
— Słuchaj, czy ty wiesz, że oni ją leczyli!
— Któż to oni?
— Ano... ci... doktorzy tutejsi. Jeden mieszka w rynku, drugi w Lejzora domu — mądrzy ludzie!...
— Dlaczegóż? Próbowali...
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/381
Ta strona została uwierzytelniona.
— 373 —