szone siwizną, że się prawie białemi wydawały. Gdy miał na sobie futro, którego duży kołnierz zasłaniał mu pół twarzy, to istotnie owe siwe włosy, wychylające się z pod czapki, nadawały mu pozór człowieka wiekowego. Światło latarki w omnibusie dopełniało złudzenia.
Panna Zofia spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Pan mieni się przyjacielem mego ojca? — spytała.
— Istotnie pani! łączył nas stosunek serdecznéj przyjaźni.
— Dziwna rzecz — rzekła, jakby w zamyśleniu — mój ojciec musiał być znacznie starszym od pana.
— O całe dziesięć lat, może i więcéj nawet, przytem on się ożenił bardzo młodo, a ja zaledwie przed sześcioma laty. Ztąd wynika pozornie duża różnica wieku, bo on biedak umarł i zostawił po sobie dzieci prawie dorosłe — a ja utraciwszy żonę, zostałem z dwojgiem małych dziatek.
— Gdzież są te biedne sierotki?
— Są u mnie, na wsi, pod opieką drugiéj mojéj siostry. Poczciwa kobieta, ale... matki nikt podobno dobrze nie zastąpi.
— Żona pańska młodo umarła?
— Zginęła w płomieniach... jak męczennica. Straszne to wspomnienia — odrzekł smutnie — lepiéj o nich nie mówić. Więc pani do swojéj kuzynki się uda? — dodał, chcąc zmienić przedmiot rozmowy.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —