— To nie zabawka, to książka.
— Czy panna Felicya idzie?
— W téj chwili, mamo, tylko jeszcze ma pozamykać szafy.
— No, chodźcież już raz.
Po chwili brat, siostra i Leoś siedzieli przy stole. Niebawem nadeszła panna Felicya, osóbka sucha, zawiędła, milcząca. Nie wtrącała się téż prawie do rozmowy.
Pan Józef opowiadał o dzieciach swoich, które na wsi pod opieką drugiéj siostry zostawił, o kłopotach różnych, sprawunkach. Nagle gospodyni rzuciła mu pytanie:
— Powiedz mi, mój Józiu, czy nie spotkałeś gdzie Zosi?
— Córki pana Romana?
— No, tak! téj, o któréj opowiadałeś mi po przyjeździe. Powiedziałeś, że się do mnie zgłosi.
— Nie była jeszcze?
— Nie!
Pan Józef w czoło cię uderzył.
— Naturalnie! — zawołał — jakże mogła być tu, kiedy zapomniałem powiedzieć jéj gdzie mieszkasz.
— A to szkoda, to wielka szkoda. Ja zainteresowałam się bardzo tą panienką, tém bardziéj, że wiem z jak dobréj i zacnéj rodziny pochodzi i chciałam się zająć jéj losem.
— Zawsze masz złote serce, moja Władziu!
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —