— Stare Miasto nie wielkie, choćby przejść od domu do domu i pytać. Ja jak sobie co postanowię, lubię zaraz wykonać, a do téj młodéj dziewczyny nabrałam szczególnéj sympatyi. Takie nieszczęśliwe biedactwo! — godzi się przecież podać rękę, tembardziéj, że nasze rodziny żyły niegdyś w dobrych stosunkach. Już ja prędzéj coś poradzę, aniżeli jakaś babcia-emerytka, może najzacniejsza staruszka... ale staruszka.
— Masz słuszność, Władziu, wyświadczyłabyś jéj prawdziwe dobrodziejstwo.
— Pragnęłabym przynajmniéj.
— A no, więc jutro możemy się wybrać na poszukiwania; jeżeli chcesz, będę ci chętnie towarzyszył.
— Jutro?! Mój drogi, jutro od samego rana mamy bardzo dużą robotę, a zresztą ja nie lubię odkładać, co robić, to zrobić zaraz.
— Dziś?
— A tak, w téj chwili jest godzina ósma — jeszcze zatém dość wcześnie. Za pięć minut mogę być gotowa do wyjścia, a z powrotem odprowadzisz mnie.
— Ależ najchętniéj!
— Więc wybornie. Panno Felicyo, niech mi pani da kapelusz. Otóż, widzisz Józiu, jak to prędko idzie, bierz palto na siebie i chodźmy, a raczéj jedźmy.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —