w pokoju przyległym do magazynu. Rozmawiali z sobą to o tém, to o owém, nareszcie odezwał się pan Józef.
— Szczególna rzecz jednak, jakie ta Zosia ma szczęście do ludzi, ta maglarka naprzykład...
— O! w téj sferze bardzo często znaléźć można serca bardzo dobre.
— Przecież ty nie należysz do téj sfery, a jednak zainteresowałaś się Zosią także, chciałaś ją zabrać do siebie.
Po ładnie zarysowanych ustach pani Władysławy przemknął uśmiech przelotny.
— Ja mój Józiu — rzekła — jestem przedewszystkiém kobieta praktyczna.
— A cóż ma wspólnego praktyczność z losem Zosi?
— Hm!... zobaczylibyśmy to późniéj.
— Nie rozumiem cię, Władziu!
— Tyleś mi o téj Zosi naopowiadał, że przyszłam bardzo łatwo do wniosku, że jesteś nią zajęty...
— Ja!?
— Ty, mój bracie.
— Co mówisz?
— Dla mnie nie ma w tém nic a nic dziwnego.
— Czyż ja się mogę kim zająć? Czy mógłbym się ożenić?
— Mojem zdaniem powinieneś koniecznie.
— A dlaczegoż ty za mąż wyjść nie chcesz?
— Bo mi saméj lepiéj. Mam pracę, niezależność,
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —