Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —

skich. Dopiero gdy burza przeszła, gdy uciszyło się wszysko i powoli do normalnego trybu powracać zaczęło, zjechali do Lipowa z całym dworem, z dziećmi, kuzynką, liczną służbą — i wystawném życiem, elegancyą powozów i strojów wprawiali w podziw sąsiadów, którym każdy grosz z nieopisaną trudnością przychodził. Każdy dzień pozostawania pod własnym dachem wydawał się jakby darowanym.
Dokoła, w lasach, które naówczas jedyną deską ocalenia stanowiły, rozlegał się łoskot siekier... stare dęby i sosny padały pod toporami spekulantów; dokoła coraz widziéć było można szeregi kolonistów-niemców dążących do objęcia siedzib za bezcen kupionych. Dokoła było tęskno i smutno — a Lipów wyglądał niby oaza na pustyni.
Tam, jeżeli narzekano, to chyba tylko na nudy, jeżeli martwiono się, to z powodu zabawy do skutku niedoszłéj, jeżeli kłopotano się, to tylko z przyczyny obiadu, który mógł się kucharzowi nie udać.
Bo o cóżby innego? Żaden z sąsiadów stu rubli wówczas nie mógłby dostać, bo nawet żydzi lichwiarze zamknęli swoje kasy a do Lipowa grubsi „kupcy“ zjeżdżali się, jak na jarmark, z propozycyami interesów różnych, z gotowością udzielania szerokiego kredytu.
Pan Kramarzewski gospodarzem z zawodu nie był. Kupił Lipów dla rezydencyi, dla stanowiska,