Czyż on tam, zdala od swoich, nie rozżala się i nie tęskni? Czyż można rozjątrzać ranę, jaką ma w sercu... przeciwnie, raczéj odwagi, otuchy i wytrwałości dodać mu należy. Powinien list przyjść do niego, niby duch pocieszyciel z promienną gwiazdą u czoła, niby dobra wróżka z gojącym balsamem na rany, niby zwiastun lepszéj doli... Nie łatwe to zadanie pocieszać, gdy we własnem sercu żal i smutek nurtuje, koić tęsknotę, będąc saméj stęsknioną, mówić o nadziei, gdy jéj się w duszy własnéj nie ma. I jeszcze w jaki sposób mówić? jakich wyrazów używać? Czy list dojdzie do niego bezpośrednio, czy téż pierwéj obce oczy na nim spoczną?
Te względy utrudniały Zosi zadanie, to téż litery i wyrazy nie wybiegały z pod jéj paluszków tak szybko, jak w liście do matki, lecz kreślone były powoli, z rozwagą. Same półsłówka, domyślniki, przenośnie... A jakżeby pragnęła zerwać te pęta, puścić myśli swobodnie; niechby pofrunęły jak ptaszęta przez pola szerokie, przez rzeki, jeziora i stepy, niechby na skrzydłach swoich tam do krainy lodów zaniosły ciepłe tchnienie miłości.
Jakżeż daleko, daleko pójdziesz kartko biała, posłanniczko kochającéj i stęsknionéj! Jak on cię serdecznie do ust będzie przyciskał!
Już było bardzo późno, gdy Zosia skończyła pisanie. Z położonych niedaleko pałacu zabudowań
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —