Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

gospodarskich, słychać było pianie kogutów, a w niektórych chatach we wsi ogień palono.
Zosia spojrzała na zegarek, była już blizko czwarta rano. Zaledwie kilka godzin zostało na sen, gdyż o dziewiątéj rozpoczynały się zwykle lekcye z Leonka i Wilą.
Powiedzieliśmy, że pan Leon głównie dla pięknéj rezydencyi kupił Lipów i istotnie pod tym względem zadowolnił nawet dość wybredną w gustach swoją małżonkę.
Duży, murowany dwór, który w okolicy powszechnie pałacem nazywano, miał kilkanaście pokoi, a w ich liczbie ładną salę o czterech oknach, z drzwiami, wychodzącemi na taras, z którego po kilkunastu nizkich, szerokich stopniach schodziło się do parku.
Od frontu przed pałacem ciągnął się obszerny dziedziniec, otoczony malowniczemi grupami drzew. Z po za lip rozłożystych strzelały wysokie, włoskie topole, a biała kora brzóz ładnie odbijała od ciemnéj, prawie czarnéj zieleni świerków.
Piękny był téż i park w Lipowie. Przerzynała go wązka i kręta rzeczułka, po przez którą rzucono kilka mostków, w grupach starych drzew chowały się altanki, nęcące chłodem i ciszą podczas skwarnych dni letnich.
Folwark znajdował się niedaleko pałacu, nie tak wszakże znów blisko, żeby prozą swéj powszednio-