ściéj przyjeżdżał i zawsze się o Zosię ze szczególną troskliwością dopytywał. Panie potrafiły ją w takich razach zręcznie usuwać i zwykle podczas obecności Kamińskiego w Lipowie wysyłano ją z dziećmi na przejażdżkę, albo téż kazano odbywać jakieś nadprogramowe lekcye.
Zosia poddawała się woli pań bez oporu, przyjmując z łagodnym uśmiechem na ustach wszystkie zlecenia, jakie jéj dawano. Przyczyny oziębienia się stosunków nie mogła odgadnąć odrazu. Nie wiedziała o tém, że baronówna na młodego wdowca ma oko, nie wiedziała i tego, że ów wdowiec na nią samą, biedną nauczycielkę, spogląda. Zmiana postępowania, któréj przykrych skutków nieustannie doznawała, była dla niéj czémś niezrozumiałem, niewytłómaczoném zupełnie.
Postanowiła znosić przykrości cierpliwie, dopóki będzie można; nie chciała bowiem porzucać posady względnie korzystnéj. Zosia rozumowała sobie, że w Lipowie ma chleb, gorzki coprawda, ale chleb. Gdy obowiązek w Lipowie porzuci, gdzież pójdzie? dokąd się uda?
Do małych swoich uczennic przywiązała się szczerze i potrafiła wzbudzić dla siebie sympatyę w ich serduszkach. Dziewczątka pokochały swoją cichą, dobrą, łagodną nauczycielkę, co bardziéj jeszcze rozdrażniało baronównę.
Panna Franciszka pragnęła, aby uczynić Zosię
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —