— Dziwisz się? Co do mnie nie widzę najmniejszéj różnicy... wolę nawet młodszą, niż tak zwaną guwernantkę, z młodszą albowiem nie potrzebuję jadać przy jednym stole, ani wdawać się z nią w konwersacyę.
— Panna Zofia jest tak małomówna...
— To jeszcze gorzéj... to dowodzi, że jest fałszywa i obłudna, ale wracam do listów. Mogłabyś zwrócić jéj uwagę, że za dużo czasu traci na przelewanie swych uczuć na papier.
— Robi to w godzinach wolnych.
— A wiem, wiem, nieraz po całych nocach bazgrze i niepotrzebnie światło wypala.
— Czyż jéj mogę zabronić?
— Naturalnie, że możesz, bo na tém cierpi nauka twoich dzieci.
— A to jakim sposobem!
— Bardzo prostym... przesiaduje noce z piórem w ręku, więc do lekcyi przychodzi niewyspana! zamiast uważać pilnie, drzemie...
— Bywam często podczas lekcyi, ale nie zauważyłam.
— To ja już spostrzegłam z dziesięć razy, spostrzegłam mimochodem, wypadkiem, bo przecież nie asystuję przy nauce. Zechciéj tylko obserwować sama, moja Andziu, a przekonasz się jak o wszystkiém sądzisz z pozoru! Biedne dziecko tęskni do mamy! Komedya! Najprzód panna Zofia nie jest dzie-
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —