miał nic złego, jakby nie knuł czarnéj, szkaradnéj zdrady względem żony, względem kobiety, która wypełniać powinna dla niego cały świat.
Patrząc na niego, pani Anna pomyślała z oburzeniem, że nie masz na kuli ziemskiéj istoty bardziéj fałszywéj, niż mężczyzna.
Pan Leon, ujrzawszy żonę w oknie, uśmiechnął się do niéj. Wydało jéj się to ostatnim stopniem przewrotności i cynizmu. Podobnym obłudnikiem może być tylko skończony łotr. Miała wielką ochotę powiedziéć co myśli i zrobić mu awanturę, ale wstrzymała się do czasu.
Postanowiła koniecznie zdobyć jakiś dowód i dopiero na podstawie faktu rozpocząć atak.
Powstrzymała wybuch gniewu, uśmiechnęła się nawet, gdy wszedłszy, ucałował jéj białą, wypieszczoną rękę.
— Poczekaj! — rzekła w myśli — ty udajesz i ja téż udawać potrafię.
— Moja Andziu — odezwał się pan Kramarzewski — przyszedłem cię uprzedzić, że za dwie godziny posyłam na pocztę, jeżeli więc będziesz miała jaką korespondencyę lub przesyłkę, to człowiek może zabrać.
— Dziękuję ci za twoją uprzejmość, nie mam żadnych listów do wysłania... ale à propos, ty jakoś bardzo często posyłasz na pocztę... przynajmniéj od jakiegoś czasu.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —