ciszka miała nieustannie czoło zmarszczone, spojrzenie pochmurne i rozjaśniała je wówczas tylko, gdy przyszła wlewać w serce siostry balsam współczucia i pocieszenia.
Do Zosi prawie nikt się nie odzywał. Była zupełnie odosobniona, samotna, owiewał ją chłód szczególny. Jedyną jéj pociechą były dwie, jasnowłose dziewczynki, serdecznie do niéj przywiązane; aczkolwiek dzieci jeszcze, dostrzegły jednak, że Zosia ani przez mamę, ani przez ciocię lubiona nie jest — starały się wynagradzać to pieszczotami, garnięciem się do nauki, posłuszeństwem. Uczyły się nad podziw dobrze, korzystały bardzo wiele i jedna przez drugą chciały się Zosi przypodobać. One téż stanowiły cały światek biednéj nauczycielki. Przesiadywały po całych dniach w jéj pokoju rozmawiały z nią ciągle, kształcąc nietylko główki, ale i serduszka, w które Zosia umiała rzucać najszlachetniejsze ziarna.
Wydziwić się pani Anna nie mogła zkąd córeczki jéj nabrały tyle wiadomości z historyi, zkąd wyuczyły się tylu wierszy z najlepszych naszych poetów.
— Czy panna Zofia tak dużo wam zadaje? — pytała.
— Nie, mamo, panna Zofia na lekcye zadaje bardzo niewiele. Ona taka dobra! powiada, że nie chce nas męczyć zanadto, że jeszcze jesteśmy małe, aby
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —