— Kochana Andziu, naumyślnie wyprawiłam dzieci, bo już nie mogłam słuchać tych pochwał, z których każda szczgółowo wzięta, wystarcza za najgorsze świadectwo dla twojéj mądréj nauczycielki i potępia ją ostatecznie.
— Ja ciebie nie rozumiem, Franiu!
— Posłuchaj, a zrozumiesz. Wiesz zapewne, że dawniéj, jeszcze przed kilkoma laty, za życia nieboszczki mamy, chciałam sama poświęcić się zawodowi nauczycielskiemu.
— Ach! przypominam sobie ten kaprys, bo przyznasz Franiu, że był to tylko kaprys chwilowy. Gdzieżbyś ty mogła tak nam zakrwawić serca i zostać nauczycielką w cudzym domu!
— Nazwij to jak ci się podoba... kaprys czy nie kaprys, dość, że starałam się zbadać gruntownie przedmiot, któremu się chciałam poświęcić i mam o nauczycielstwie niejakie wyobrażenie. Otóż na téj zasadzie mogę ci powiedziéć, że ta twoja panna Zofia uczy fatalnie.
— Ach! Franiu droga, takie rezultaty! na miłość Boską, mów co chcesz, mów na nią co ci się podoba, ale nawet największy nieprzyjaciel przyzna to dziewczynie, że uczyć umie i że jest...
— Skończoną komedyantką! Ha, ha, ha! wiesz! że gdyby tu nie szło o twoje rodzone dzieci, to możnaby się ubawić jak w teatrze. To skończona aktorka, doprawdy, na scenie zrobiłaby karyerę!
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —