Strona:Klemens Junosza - Omyłka.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

delikatne frywolitki i koroneczki, które byłyby bardzo pożyteczne, gdyby nie psuły jej ślicznych czarnych oczu żywych jak iskry, błyszczących jak ogień i figlarnych jak ona sama. Oczy te rade by były patrzeć na co innego aniżeli na igiełki nici i kanarka; rade były patrzeć choćby na Michasia, który ze swej strony aż nadto często przebijał wzrokiem białe firanki z przeciwka.
Stary emeryt także nie miał nic przeciwko temu, a że los jakoś dopomógł, więc też w niedługim czasie oprócz dwóch głów zwykle widywanych w okienku, zarysowała się także na szybie sylwetka Michasiowego profilu. Przeszło kilka rozkosznych tygodni, a Michaś z Marynią byli już w ścisłej przyjaźni, zaś pan Inocenty, były sędzia i emeryt rozkoszował się w milczeniu obrazkiem dwojga młodych ludzi, który przenosił go w owe czasy błogie, gdy jeszcze żyła nieboszczka pani sędzina i nazywała go poufale „Inkiem“ — co miało być spieszczeniem imienia chrzestnego Inocenty.
Według pojęć tego zacnego staruszka, emerytura wypłacana regularnie z kassy gubernialnej nie była emeryturą kompletną, jako konieczny do niej dodatek, należał mu się wnuczek, któryby drobną rączyną szarpał siwe faworyty dziadunia i jeździł konno na trzcinowej lasce poczciwego emeryta.
Cieszył się więc pan Inocenty widokiem młodej pary, a chociaż Michaś nic wyraźnie nie mówił, to jednak było widocznem, że miał się nie na żarty ku ślicznej Marynce. Bo i któżby się nie miał ku takiej przylepce, myślał w duchu staruszek.
Uplanował sobie tedy pan sędzia, że należy Michasiowi odpowiedniejsze stanowisko wyrobić, w tym celu przypomniał się znajomości pana radcy naczelnika wydziału, w którym pracował Michaś. Pogwarzyli z sobą, zażyli tabaki, a w tydzień potem Michaś otrzymał nominacją na pomocnika referenta. Urosł nasz Michaś.
Marynka powinszowała mu tego awansu z takim rozkosznym uśmiechem, z tak serdecznym uściskiem dłoni, że każdy zwykły śmiertelnik ukląkłby przed nią i ucałował różowe jej paluszki.
To też zrobił i Michaś.
Padł na kolana przed Marynką, a sędzia wyciągnął ręce nad ich głowami, rozpłakał się jak na pogrzebie nieboszczki sędziny i wydobył z szafy butelkę starego węgrzyna, w którym i Marynka musiała różowe usteczka umoczyć.
Nie obeszło się bez perory, nauki o oszczędności, przywiązaniu i innych cnotach teologicznych, ale któżby się temu dziwił, — pan Inocenty był ojcem Marynki.