Strona:Klemens Junosza - Ostatnia instancya.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

powiedziałem: nie i już. Żeby mnie mieli drewnianą piłą piłować, nie i nie.
Dość się nagadali, w końcu, widząc że moje słowo to mur, dali pokój.
Onegdaj mieliśmy jechać do Piszczykowskich na wieczór. Zapowiedziałem Wojtkowi, żeby o siódmej zajechał, pół do ósmej Wojtka nie ma! Ach! jak pójdę do stajni, jak krzyknę: ty łotrze! Chłop mało w ziemię nie wrósł ze strachu. Trzęsie się, panie dobrodzieju, jak liść osinowy i powiada: pani nie kazała.
A jeżeli pani — to przepraszam.
Ostatecznie, bez woli, bez siły, bez energii, nic nie można zrobić na świecie. Nawet taki żydzisko w miasteczku, który niby czasem wygadza w potrzebie, inaczej zachowuje się, gdy go prosić, a inaczej skoro się na niego krzyknie z góry. Niektórzy moi sąsiedzi traktują takich panów delikatnie. Do czego to podobne?! Demoralizacya tylko!... Ja bo odrazu z góry: — Bierzesz jęczmień?! Chcesz owsa?! Łakomisz się na wełnę? Raz, dwa, trzy... Zgoda, kontrakt, pieniądze i wynoś się, uciekaj gdzie pieprz rośnie.
Tym sposobem wyrabia się respekt, szacunek, powaga panie dobrodzieju, ale trzeba koniecznie energii, głosu silnego, miny. To imponuje.
W zeszłym tygodniu naprzykład posyłam po pachciarza. Krótko mówiąc, potrzebowałem trochę grosza, miałem chęć pojechać do Warszawy. Czasem przykrzy się na wsi i ostatecznie człowiek potrzebuje rozrywki. Tem bardziej, jeżeli od pół roku nie widział porządnego kieliszka wina. A tak, szczerze mówiąc, aż mi pachniało. Eh, myślę sobie, wyrwę się trochę na świat, będzie rekreacya, ludzi zobaczę, szkło zobaczę!... Energia wymaga niekiedy pobudzenia, a że nawet elektryczność ze szkła się robi, to wiadomo. Dlaczegoż się nie naelektryzować cokolwiek? Wołam tedy pachciarza, przychodzi, kłania się.
— Co pan każe?
— Pieniędzy — mówię jak zwykle, ostro i z energią.
— Ile?
— Ze dwieście.
On nic.
— Dajesz?
On nic.
— Dajesz łotrze! czy nie?
— Nie mogę.
Passya mnie porwała ostatnia, wyciągam rękę, chcę żyda za brodę, panie dobrodzieju, a ten zbladł jak ściana, drży i powiada:
— Pani nie kazała dać...
— Ah, jeżeli pani, to co innego, przepraszam.
W ogóle teraz świat jest zdegenerowany, to nie ma o czem mówić. Piszą, panie dobrodzieju, w gazetach, które przecież kiedy niekiedy czytuję, że teraz do chorób bardzo powszechnych należy słabość woli.
Co u dyabła za słabość nowomodna?! U mnie bo, apetyt, panie dobrodzieju, zdrów, pragnienie zdrowe, głos zdrów, ruchy zdrowe, to i wola zdrowa jak krzemień, żadnych nowomodnych kuracyj, ani doktorów nie potrzebuje.
Na skutek tego, na podwórzu jestem pan, w folwarku pan, na polu pan, w lesie pan, w domu pan, wszystko się dzieje jak ja każę, chyba jeżeli pani inaczej.
Ano, jeżeli pani, to przepraszam.
Człowiek jest żonaty od lat dwudziestu kilku, żonaty panie dobrodzieju, z Weronisią, i ma się rozumieć wyrobił sobie pewnego rodzaju powagę i znaczenie, zwłaszcza w sprawach domowych.