motywy, wagony — a natomiast mieć statki powietrzne, przerzynające lotem orła lub sokoła najdalsze przestrzenie.
Marzymy o czemś nowem, coby nas niosło szybko jak błyskawica, jak myśl.
Dziadkowie nasi nie znali co telegraf, ojcowie zdumiewali się nad tym wynalazkiem nowym wówczas — a my... grymasimy...
Nam się chce rozmawiać z przyjacielem zamieszkałym w mieście o tysiąc mil odległem — z dworka w Dziurawej Woli pragniemy słyszeć operę paryzką; nie dość na tem, żądamy ją widzieć, nie ruszając się z wygodnego krzesła...
Fantastyczne rojenia takich autorów jak Verne, i inni, stają się rzeczywistością; nadzwyczajność czemś pospolitem i ostatecznie — nie zadawalniającem człowieka, bo ten w wymaganiach swoich miary nie zna.
Dzięki sieci drutów telegraficznych i zaczernionej bibule zwanej dziennikiem, nawet pod Pacanowem lub Firlejem dowiadują się ludzie względnie szybko, co się dzieje na drugiej półkuli świata i jakie nowości nadzwyczajne rodzą się w pracowniach inżynierów, mechaników, elektrotechników i tym podobnych popychaczy postępu. W Ameryce stało się coś nadzwyczajnego — telegram o tem doniósł, tysiące dzienników wieść powtórzyło i cały świat, o ile czytać i prenumerować potrafi — już jest poinformowany mniej lub więcej dokładnie.
Są tacy, którzy aż się boją tych olbrzymich kroków postępu i zapytują z trwogą: Co będzie? Inni znów cieszą się i z gorączkową fantazyą wybiegają myślą w przyszłość, zastanawiając się nad pytaniem, do czego nasz świat będzie w przyszłym wieku podobny?
Pan Michał należał do tej drugiej kategoryi. Gospodarstwo na dwudziestowłókowym folwarku nie zabierało mu zbyt wiele czasu, mógł więc, wieczorami zwłaszcza, czytywać dzienniki — i czytywał je też namiętnie...
Polityka obchodziła go bardzo mało, ale wszelkie wieści o nowych wynalazkach pochłaniał chciwie, wyrażając zachwyt swój wykrzyknikami:
— A co?! nie mówiłem?! a niechże cię milion!!
Wrażeniami dzielił się zawsze z żoną i córką, ale dobre te istoty nie podzielały jego zachwytów szczerze i podtrzymywały rozmowę tylko przez grzeczność..
Pani tu była wiecznie zakłopotana i drobnemi sprawami domowemi zajęta, a panna Zofia za kilka miesięcy miała wyjść za mąż, więc czy była mowa o hypnotyzmie, czy o elektryczności — ona zawsze miała na myśli pana Ignacego, jego oczy niebieskie i wąsiki zakręcone figlarnie...
Cóż ją obchodzić mógł postęp i cywilizacya w obec tak blizkiej zmiany losu?! Słusznie też powiada pewna głęboko myśląca autorka, że są chwile w życiu młodych osób, są takie momenta przejściowe, w których wybór wstawki lub szlaczku ważniejszy jest niż wszelkie zagadnienia społeczne...
Właśnie Maciek tylko co z poczty z torbą pełną gazet przyjechał, a w stołowym pokoju do herbaty nakryto — pan Michał zerwał opaskę z pierwszego dziennika, jaki mu się nawinął, i zatonął w czytaniu. Nagle uderzył ręką w stół i zawołał:
— Koniec świata! żono! jak cię kocham, koniec świata!
— A tak — odrzekła pani z obojętnością przedziwną — i ja to dziś od samego rana powtarzam...
— Co powtarzasz? kobieto!
— To, że koniec świata.. jeżeli nie wierzysz, zapytaj Kukalskiej... Zirytowałam się strasznie na tę głupią babę. Z jej łaski dwoje prześlicznych indycząt dziś zdechło i dlaczego? za co? Przez niedozór tylko, przez niedozór — a ja, choć depcze od świtu do nocy, ale na dziesięć części rozerwać się nie mogę... to już trudno...
— Weronisiu najdroższa, cóż znaczy dwoje głupich indycząt?...
— Przepraszam cię, nie głupich, tylko białych.
— A choćby nawet zielonych w żółte kratki! tu jest, proszę cię, coś nadzwyczajnego, coś zdumiewającego poprostu! coś, w obec
Strona:Klemens Junosza - Pachciarz XX wieku.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.