— O tatku — odezwała się Zosia — to się na nic nie zda...
— Dla czego?
— Bo myśmy już ułożyli z panem Ignacym, na co te pieniądze mają być użyte — i jeżeli tatko chce mu zrobić tę... jak tam palpitacyę, to ja będę bardzo płakała... i...
— Nie palpitacyę, tylko telepatyę.
— I... mogę mu szepnąć inną telepatyę, wprost do ucha, jak go tylko zobaczę...
— Proszę! pi! pi!
— Ja go bardzo kocham i bez niego żyćbym nie mogła.
Panna Zofia rozpłakała się na dobre, matka stanęła po jej stronie i zrobiła się mała sprzeczka małżeńska.
W takich wypadkach pan Michał zwykł był zapalać fajkę i zamykać się w swoim pokoju. Tak też i teraz uczynił, z tą tylko różnicą, że zamiast iść do swej kancelaryi, skorzystał z pięknej pogody i usiadł na ganku.
Po chwili stanął przed nim we własnej osobie sam Dawid Nochberger, pachciarz, pokłonił się nizko, jako człowiek cichy i pokornego serca i powitawszy pana Michała grzecznem słowem, zaczął delikatnie gładzić swoję kasztanowatą brodę.
Agronomia uczy, że żyd na szlachcica działa niekiedy dodatnio, niekiedy ujemnie, co zależy od natury interesu, z jakim przychodzi. Tym razem szanowny Dawid przyszedł z propozycyą, chciał coś kupić — więc w panu Michale powstał prąd sympatyczny, dodatni...
Szło o sprzedaż kilkunastu wybrakowanych owiec; skończyli bez targu prawie. Nazajutrz rano Dawid miał się zgłosić z pieniędzmi po nabytek.
Pan Michał okazywał skłonność do pogawędki.
— No, Dawidzie, rzekł, owce owcami, pieniądze pieniędzmi... ale są jeszcze inne kwestye.
— Owszem, krowy ja też kupuję.
— Nie, nie o tem chcę mówić.
— To może cokolwieczek rzepaku. Niech wielmożny pan o tem pamięta, że zawsze lepiej jest handlować ze swoim żydkiem, choć on wcale niewielka osoba, aniżeli z obcymi żydami, choć pokazują duże fanaberye i są bogate łajdaki...
— Mój Dawidzie, teraz świat idzie szybko, ciągłe zmiany są, może niedługo przyjdzie taki czas, że żydzi wcale nie będą handlowali.
— Z przeproszeniem pana, a kto?
— Albo ja wiem, może będzie jaka maszyna handlująca parowa albo elektryczna.
— Jakto maszyna?
— Ha, jakżeż ci wytłomaczę? Wyobraź sobie, że będzie taki ogromny żyd żelazny.
— Żelazny? nu, nu, un ma być żelazny?
— Nie uprzedzam się, może będzie z aluminium, z bronzu albo z mosiądzu.
— Dawid cofnął się o krok...
— Lichtarz mosiędzowy — rzekł, — albo mosiędzowy samowar, może być, ale żyd... dlaczego pan tak przeklina, co panu żydzi złego zrobili?
— Ależ ja nie przeklinam bynajmniej, tylko przypuszczam...
— Poco? Ja pana proszę niech pan tego nie robi, po co ma być takie słowo przypuszczone...
— No dobrze, więc nie żyd, ale maszyna handlująca; dajmy na to, że będą w niej dwie dziury...
— Poco dziury?
— Jedna dziura do wsypywania zboża, druga zaś przez którą wylatywać będą pieniądze.
— Nu, a kto będzie siedział we środku, żeby obrachować, ile się należy pieniędzy, pewnie żyd?
— Właśnie, że nie; elektryczność...
— Handlująca elektryczność? Przepraszam pana dobrodzieja, ale to głupstwo jest, kto widział taki interes...
— Mój Dawidzie, twoj dziadek nie znał ani telegrafu, ani kolei żelaznej, a ty przecież jeździsz po żelaznych szynach i dowiadujesz się z depesz, po czemu jest pszenica w Gdańsku.
— To jest prawda...
— A widzisz... Dziś, kochanie, cuda się dzieją, proszę cię naprzykład, pług parowy. Widziałeś?
Strona:Klemens Junosza - Pachciarz XX wieku.djvu/5
Ta strona została uwierzytelniona.