Strona:Klemens Junosza - Pan Grubopłaski.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciocia Weronika osiadła w Kałużewie i w wynajętéj stancyi pędziła żywot na odmawianiu godzinek, obcinaniu kuponów i obmawianiu ludzi; kapitały po części rozlokowała na hypotekach u okolicznéj szlachty, tak że szczęśliwemu spadkobiercy wypadło posiedziéć w Kałużewie kilka tygodni, aby wszystkie te interesa finansowe uregulować...
Oto przyczyna, dla któréj młody człowiek w płóciennym pudermantlu wjeżdżał w rogatki miasta Kałużewa otoczony gromadą faktorów ofiarujących mu swoje usługi.
Powiadają że za trzy liry, włoski cicerone pokaże wszystkie osobliwości Neapolu lub Florencyi, ciceronowie Kałużewa czynili to daleko taniéj, bo za marne pięć kopiejek odkryć byli gotowi wszystkie tajemnice swego rodzinnego grodu.

Szmul furman stanął przed szopą, na któréj było napisane „Zajazd,“ żydzi pochwycili walizki i z wielkim krzykiem i gwałtem otworzyli drzwi izdebki, z któréj wydobywało się powietrze nie tyle miłe, ile niezdrowe i zepsute. Zapewne od tego to powietrza zbutwiały portrety Napoleona I i rabina z Kozienic zawieszone w onéj ciupce...
— Co Jaśnie Wielmożny pan każe, pytali faktorzy, a ponieważ procederzyści owi stanowią trzecią część męzkiéj ludności miasta, przeto można sobie wyobrazić, że ich tam nie było zbyt mało...
— Naprzód idźcie sobie do djabła, rzekł pan Antoni, — z jednym tylko chcę mówić.
Po krótkiéj, lecz głośnéj naradzie, jeden żydek podjął się eksploatować przybysza przyrzekając innym 2% od czystych zysków, jakie z niego wyciągnie. Gdy umowa została zawartą, żydzi zniknęli w zaułkach miasteczka, a przy drzwiach został tylo Jankiel i powtórzył pytanie.
— Co jaśnie pan rozkaże?
— Czy dostanie tu co jeść?
— Za co nie — wszystkiego dostanie.
— No cóż jest?
— Śledzie jest...
— A mięso jest?
— Jest herbata...
— Lecz do jedzenia co...
— Śledzie jest...
— I więcéj nic.
— Wszystko jest, sardynki jest...
— Niech was licho porwie! przynieś mi herbaty.
Po chwili na brudnym stole, szumiał brudny samowar, ozdobiony brudnym imbrykiem, a młoda piękność mająca na głowie więcéj pierzy niż włosów (co ją czyniło podobną do wrony) przyniosła bułki i pudełko sardynek.
— Słuchaj no, rzekł pan Antoni do Jankla, ja potrzebuję mieszkania...
— To może wielmożny pan tutaj na kwatermistrza przyjechał...
— Na co przyjechałem, to moja rzecz, dasz mi natychmiast porządne dwa pokoje umeblowane, potrzebuję ich na cztery tygodnie...
Żyd się poskrobał w głowę i wyszedł... za dziesięć minut otworzył drzwi, i głosem tryumfującym oznajmił:
— Nu, jest śliczne dwa stancye — pójdziemy do pani Fichtenbaum, to państwo sobie obejrzą i zgodzą...
— Któż jest to pani Fichtenbaum?..
— Jakto? kto jest pani Fichtenbaum? to obywatelka, ma trzy domy, handluje ze zbożem i z drzewem, jéj mąż co lato siedzi w Gdańsku, pan nie zna?
I spojrzał na pana Antoniego wzrokiem tak zdziwionym i litości pełnym, jakby mu chciał powiedzieć...
— Jakież z ciebie cielę, kiedy nawet jéj nie znasz... jéj... pani Racheli Fichtenbaum:
— Idźmy więc do téj pani.
I poszli — Przed oczami pana Antoniego, zarysował się dość schludny domeczek, a niebieskie rolety, oraz białe firanki w oknach świadczyły wymownie, że wyobrażenie o komforcie doszło już nawet do prowincyonalnych zaułków, i że pani Fichtenbaum należy do apostołów postępu na partykularzu...
Na ganku dowiedział się od czarnookiéj, czarnobrewéj i czarnowłoséj służącéj, że pani oczekuje w ogrodzie i tam o wszystkiem pomówi.
Oczom naszego bohatera przedstawił się dziwny i oryginalny zarazem widok...