Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
— 105 —

— Tak, tak, — odpowiedział bezmyślnie aptekarz, — najlepszym lekarstwem jest kupon...
— Co pan pleciesz? jaki kupon?
— Co mówię kupon? Czy istotnie wymówiłem taki wyraz?
— Słyszałem na własne uszy. Powiedziałeś pan że to najlepsze lekarstwo na reumatyzm.
— To szczególne, co mówię szczególne! osobliwe żem się tak omylił, na reumatyzm dobry jest spirytus mrówczany.
— Cieszy mnie, że choć raz jesteśmy zgodni w zdaniu, panie Szwarc.
— Tak, owszem, — odpowiedział aptekarz, — i ja również jestem zadowolony, co mówię! bardzo uradowany nawet...
Na ławce, niedaleko „rycerza“, usiadł doktór Zabłocki, podpisarz i sędzia. Gawędzili o różnych przedmiotach i żartowali potrosze z podpisarza, że mu młody lekarz odbija aptekarzównę; widocznem bowiem było dla wszystkich że się o jej względy stara.
Rakieta puszczona przez majora, rozpoczęła fajewerki. Z szumem i trzaskiem wzbiła się ona w górę i pękła w powietrzu, ku wielkiemu zdumieniu niższej populacyi, która głośnym okrzykiem powitała to nieznane jej widowisko. Okrzyki zdumienia i zachwytu wzmagały się bardziej jeszcze, gdy pan Szwarc pokazał swoje majstersztyki.
Przestraszone ptaki zrywały się z drzew — dym gryzący rozchodził się po ogrodzie, a różnokolorowe ognie bengalskie rzucały na drzewa, ruiny pałacu i na wodę fantastyczne światło.
Zabawa powiodła się doskonale, wszyscy opuszczali park z zadowoleniem; nawet pani doktorowa, malkontentka z zasady, była tym razem w doskonałym humorze, gdyż