Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —

przy pomocy Brońci, wyprzedała wszystko co było w bufecie.
Aptekarzowi wiszowano fajerwerków. Sam pan prezydent zbliżył się do niego i ściskając go za rękę, rzekł:
— Widziałem już w mojem życiu wiele pięknych rzeczy, ale tak pięknych jak dziś, tom doprawdy nigdy jeszcze nie oglądał. Zkąd pan nauczyłeś się tej sztuki?
— Umie się trochę, co mówię trochę! odrobinkę się umie, — odrzekł skromnie; — niedużo, ale za to dobrze!
— Istotnie zachwycające! wspaniałe!
— No tak — może i niezłe, ale właściwie nie moja w tem zasługa. Nasz kochany doktorek natchnął mnie, zachęcił. To, powiadam panu prezydentowi, jest młodzieniec — perła, co mówię perła! brylant czystej wody! jedyny chłopiec, dusza miasta! nie ujmując honoru panu prezydentowi.
Od głównej bramy parku towarzystwo zaczęło się rozdzielać i rozchodzić do domów. Aptekarz szedł z majorem i bawił go rozmową — młody lekarz assystował pannie Kornelii.
O czem z sobą rozmawiali przez drogę, nie wiem — ani kroniki miejskie tego nie zapisały; to jest tylko wiadomo, że tego pamiętnego wieczoru panna Kornelia udała się na spoczynek bardzo późno. Już całe miasto było w głębokim śnie pogrążone — a w jej pokoiku jeszcze paliło się światło.
To siadała zadumana przy stole i, oparłszy głowę na rękach, puszczała wodze myślom — to znów zrywała się i szybkim krokiem przebiegała pokój...
Niedziw. Usłyszała dziś wyznanie, które wstrząsnęło ją do głębi; proszoną była o odpowiedź, a sama nie wiedziała co ma odpowiedzieć, co postanowić...
Zapaliła drugą świecę i, postawiwszy ją na toalecie, patrzyła długo w lustro... pragnęła się dowiedzieć czy po-