Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
— 110 —

się złośliwie i da poznać że pamięta zwierzenia jakie w parku usłyszał... Zosia i Anielcia, niedoszłe towarzyszki wyprawy po zarobek... wzruszą zapewne ramionami.
Trzeba będzie usprawiedliwiać się, tłómaczyć przed niemi.
Płomień świecy stawał się bledszym, gdyż dzień się robił i jasność wschodu przez okna do pokoiku wpadała. Panna Kornelia zapuściła roletę i rzuciła się na łóżko.
Już z wieży kościelnej odzywał się dzwonek, już miasto budziło się ze snu — a wschodzące słońce zapowiadało dzień piękny i pogodny.
Komorowski wyszedł ze swego mieszkania. Był ubrany staranniej niż zwykle — a na twarzy jego malowała się niby ciekawość, niby niepokój.
Znać było po oczach zmęczonych że nie spał wcale tej nocy. I rzeczywiście tak było.
Mały, ułomny człowieczek zajęty był myślą, która nie pozwoliła mu usnąć. Powróciwszy z parku, chodził długo po swojem mieszkaniu i coraz spoglądał na zegar.
Brał to gazety, to książki, ażeby skrócić sobie czas oczekiwania, lecz ani jedne ani drugie nie mogły go zająć; rzucał je więc na stół, zapalał cygaro i chodził od okna do okna i patrzył na niebo rychło-li migotliwe gwiazdy znikną, i dzień upragniony nastanie.
Ale dla tych, którzy dnia z upragnieniem oczekują, gwiazdki są niemiłosierne. Błyszczą one i jaśnieją tak zawzięcie, jak gdyby nie przez jedną noc, lecz przez rok cały ich panowanie trwać miało; ani myślą schodzić z firmamentu, owszem rozsiadły się wygodnie, tam wysoko w przestworzu, mrugają jedna na drugą, płyną i płyną w nieskończonych, w niezmierzonych przestrzeniach.
Mały człowieczek otwierał okno, wychylał się przez nie, wyglądając dnia upragnionego, ale napróżno — złoty pas,