Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.
— 112 —

drugą stronę rzeki. Gdy już przebyto rzekę i konie wyciągały bryczkę na wzgórek, mały człowieczek, mając wciąż oczy zwrócone na drogę, ukrył się w gęstym krzaku leszczyny.
Z trudnością i wysiłkiem wciągały konie pod górę brykę, mały człowieczek zaś nie opuszczał swego stanowiska wśród gęstych krzaków leszczyny. Sam niewidziany, mógł się ztamtąd dokładnie przypatrywać jadącym.
Na bryczce siedziała młoda, czarno ubrana kobieta, do niej tuliło się dwoje dziatek małych, uśmiechniętych, szczebioczących ciągle, jak ptaszęta. Cieszyły się one że jadą, że patrzą na pola, na drzewa, na drogę — a matka obejmowała je spojrzeniem łzawem i smutnem.
Lękała się ona zapewne tego miasta, do którego dążyła, lękała się przyszłości... wśród obcych łudzi, bez opieki... Czyż mogła się spodziewać że w tej chwili właśnie, tu, nieniedaleko drogi, spogląda na nią dwoje szarych oczu, że wyszedł na jej spotkanie ktoś... coby dla niej i dla tych małych uśmiechniętych istot życie swoje poświęcił....
Ten ktoś jednak nie wybiegł ze swego ukrycia, nie przyszedł jej powitać. Wystarczało mu że zdaleka chociaż zobaczył tych, których tak widzieć pragnął...