Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —

stała się śmiać. Jeszcze jedno „bądźcie zdrowi“, jeszcze dobre życzenie, dobre słowo — i sędzia z rodziną odjechał.
— Niedługo pożegnacie tak nas wszystkich, — szepnął pisarz sądu.
— I was, i nas, — dodał doktór Zabłocki, — rozproszymy się po świecie.
Burmistrz ręką machnął.
— Trudno płynąć pod wodę, — rzekł z westchnieniem, i sędzia dobrze robi że zawczasu myśli o sobie... o dzieciach.
— Może nawet przedwcześnie... — wtrącił aptekarz, — wszak jeszcze nic niema... pogłoski tylko, co mówię pogłoski! owszem tak, dobrze mówię pogłoski... Prawda kochany Alfredku?
— Dowiemy się jak sędzia z Warszawy powróci.
— Tak... właśnie, najlepiej się dowiemy. Masz słuszność panie Alfredzie, co mówię masz słuszność! bystry pogląd masz... i Kornelcia tego samego jest zdania...
Tego samego wieczoru u Fiszla Fajn zebrało się liczne grono kupców, kapitalistów, mądrych ludzi... i ci opowiadali sobie nawzajem rozmaite nowości, oraz debatowali nad wieloma kwestyami natury prawnej.
Zgromadzenie było niezwykle ożywione; z wielkim harmidrem i hałasem rozprawiano o rozmaitych nowościach, i każdy z obecnych miał coś do powiedzenia. Kupcy i aferzyści lubią studyować prawo, a o każdej zmianie potrzebują wiedzieć naprzód; nie z pustej ciekawości, lecz dla tego aby nie być zaskoczonymi znienacka, aby wynaleźć zawczasu sposób na sposób.
Wiedzieli oni że jakieś zmiany będą — ale jakie mianowicie i od kiedy, to im jeszcze nie było wiadomo. Wyjazd sędziego dał im do myślenia. Po co on wyjechał? dlaczego dom zwinął? dlaczego rodzinę swoją ztąd wyprowadził?