Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —

trudno. Oto powiedziałem ci główną przyczynę moich cierpień... lekarstwa na nie medycyna nie daje, nieuleczalne są one...
Doktorowa oparła głowę na rękach, w oczach jej błysnęły łzy.
— Jedno mnie tylko pociesza, — mówił dalej Zabłocki, jedno tylko... żem stary. Robiłem i zrobiłem co do mnie należało, uczyłem się, pracowałem, sumienie mam czyste. Oczekuję kresu i nie lękam się go...
— A my?! my!
— Wy?! Zostawię was w tem położeniu że nie będziecie potrzebowali niczyjej łaski, dla ciebie do samej śmierci wystarczy...
— Przecież dzieci!
— Dzieci młode są, przed niemi życie długie, mogą im jeszcze błysnąć szczęśliwsze dni, lepsze czasy...
— Nie mów tak smutnie, mój mężu, nie przejmuj się zanadto. Cierpiemy i może jeszcze bardziej cierpieć będziemy, ale czy należy tak się smutkowi poddawać?
— Inna to rzecz, moja kochana, gdy się jest w sile wieku — inna gdy starość ciężkiem brzemieniem przygniecie... wierz mi, moja żono, że wtenczas traci się już chęć do walki — a jedynem pragnieniem jest spokój... spokój niczem niezakłócony, cmentarny... spokój.
Doktorowa chciała protestować — gdy w przedpokoju rozległ się silny brzęk dzwonka.
Pobiegła sama otworzyć.
We drzwiach ukazał się podpisarz.
— Ach, cóż za rzadki gość!.. — zawołała, — chodźżeż pan. Przychodzisz bardzo w porę, poszlę po majora i jeszcze po kogo — zróbcie sobie panowie pulkę. Mój mąż taki jest dzisiaj szczególnie smutny i zgnębiony, że roz-