Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —

— Wiem, wiem, w Berka domu, na rogu... założyła magazynik. Daj jej Boże, niech pracuje.
— Tak, pracuje i, o ile wiem, ma nawet dosyć roboty — obawiam się nawet czy nie zawiele...
— No, to powinna się cieszyć; w takim interesie czem klientela większa, tem lepiej.
— Dosyć ma zamówień, nietylko z miasta, ale i z okolicy... panie pamiętają o niej.
— Bardzo słusznie — ale cóż to ma za związek z pańską prośbą?
— Właściwie nic... to jest o tyle... że biedna kobieta zapracowywa się: jest taka mizerna aż żal patrzyć — dzieci także blade, wątłe. Sądzę że byłoby bardzo dobrze gdyby pan był łaskaw, pod pozorem niby odwiedzin, wstąpił do niej i trochę jako dawny znajomy, trochę jako lekarz, poradził co... zachęcił czy to do odpoczynku, czy do leczenia... jak pan za właściwe uzna... Co do honoraryum to już moja rzecz...
Doktór nie odpowiedział zaraz, tylko się badawczo na swego gościa popatrzył.
— Czy zależy panu co na tem? — spytał po chwili.
— Bardzo wiele.
— Dlaczego?
— Nie chciej pan o to pytać — lecz spełnij moją prośbę.
— Dobrze, pójdę tam zaraz jutro.
— Dziękuję, serdecznie dziękuję, — rzekł mały człowieczek, ściskając rękę doktora.
— Już posłałam, — odezwała się wchodząc pani Zabłocka; — jestem pewna że nie odmówią. Tymczasem powiedz-no pan co nowego, co tam słychać w naszem kochanem miasteczku? Pan masz zawsze mnóstwo wiadomości.
— Niestety, pani dobrodziejko, jak dziś — zapasy moje są wyczerpane.